niedziela, 16 czerwca 2013

Pełnia cz. I

Nad ranem pojawiła się mgła. Gęste, białe tumany zasłoniły wszystko nienamacalną, ale widoczną kurtyną. Zuza przewracała się z boku na bok, rozpalona gorączką. Dochodziło południe, a mgła utrzymywała się nadał. O ironio, dziewczyna czuła się, jakby owa mgła zasłoniła wydarzenia poprzedniego wieczoru, wymazując je z pamięci. Wiedziała, że długo nie szli spać, ale co robili, stanowiło dla niej zagadkę. Wróciła do domu z temperaturą wynoszącą 39°C i pół nocy leżała bezsennie.
- Chyba nie pójdę do kościoła - oznajmiła, gdy weszła do domu.
Stojąca pod lustrem Dorota odwróciła się gwałtownie i zamarła z uniesioną ręką, w której trzymała szminkę.
- Już jesteś? - zlustrowała córkę chmurnym spojrzeniem. - Niby dlaczego? Przecież nie tak się umawiałyśmy, prawda?
- Źle się czuję - przetarła twarz dziwnie zesztywniałą ręką i ściągnęła kurtkę. Miała problem z poruszaniem palcami. Znów jej zdrętwiały.
- To po co kupowałam ci nowe buty i płaszcz? - w głosie kobiety pojawiła się stłumiona złość.
- Mamo, przecież wiesz, że nie o to chodzi - dziewczyna zaprotestowała ostro. Kłótnia wisiała w powietrzu. Zapadła pełna napięcia cisza, ale po chwili Zuza westchnęła ze zrezygnowaniem, spoglądając na mamę i weszła na schody.
- Pójdę się położyć - mruknęła beznamiętnie. Powinna być przyzwyczajona do tego, że mama wszystko traktuje instrumentalnie. Nie była.
Czuła się nieswojo, jakby o czymś zapomniała. To wszystko było takie dziwne, a impreza zakończyła się katastrofą. Aż do teraz w uszach dźwięczał jej przeraźliwy wrzask Przemka, który wbiegł do łazienki i ujrzał klęczącą przy toalecie, wymiotującą Natalię. Naprawdę niecodzienny widok. Albo czymś się struli, albo złapali jakąś grypę, ale objawy mieli zupełnie inne. Nawet Patryk, syn lekarki, nie wiedział, co to jest. Rozeszli się do domów, błądząc w mlecznej mgle. W ten sposób Zuza znalazła się w łóżku z mętlikiem w głowie, w fatalnym nastroju i z okropnym bólem rąk. Artretyzm babci przypomniał jej się, gdy ze łzami w oczach daremnie próbowała rozpiąć guziki swetra.
Wpatrywała się w sufit i, wysilając umysł, próbowała przypomnieć sobie wydarzenia ostatnich godzin. Byli w szkole, potem poszli do Roberta i usiedli na podłodze. Zuzia zaczęła wywoływać ducha, a potem... Biała plama. Może to w jakiś sposób osłabiło jej organizm i złapała paskudnego wirusa? Ten pomysł jednak wydał jej się absurdalny. Palce przebiegł bolesny skurcz, skrzywiła się. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przecież grypa nie atakuje rąk. Ale jeśli to nie grypa, to co? Okryła się mocniej kołdrą, gdy poczuła dreszcz, a na ramionach pojawiła się gęsia skórka. Odwróciła wzrok od okna, za którym była tylko biel, i zamknęła oczy. Od razu zapadła w niespokojny, płytki sen pełen gróźb dziwnie znajomego mężczyzny i nagłych napadów strachu. Obudziła się z krzykiem, nic pamiętając z tego pogmatwanego snu prawie nic, oprócz niejasnego przeczucia strachu i kryjącego się w nim ostrzeżenia. Zdziwiła się, spoglądając na zegar z fosforyzującymi wskazówkami. Jak mogła przespać cały dzień? Minęła dwudziesta, a ona nie odczuwała głodu, tylko senność i zmęczenie. Powoli wystała. Ręce wciąż ją piekły, ale już w mniejszym stopniu. Rozcierając zimne palce, stanęła pod oknem. Mgła przerzedziła się lekko i Zuza ujrzała w oddali tysiące kolorowych światełek. Cmentarz. W końcu było święto zmarłych.
Mocno trzymając się poręczy, zeszła na dół. Mama oglądała jakąś telenowelę, na widok córki słaniającej się na nogach zmarszczyła brwi.
- Zostawiłam ci obiad, nie chciałam cię budzić. Jak się czujesz?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Nie musiała. Coś w jej postawie jasno dawało do zrozumienia, że nie jest dobrze. Poza tym, mama ją zaskoczyła. Pozytywnie.
- Zostaniesz jutro w domu - odezwała się, wpatrzona w ekran.
- Zrób sobie gorącą herbatę, przed chwilą gotowałam wodę.
Dorota robiła wszystko, by nic patrzeć córce w oczy. To było dla Zuzy dość dużym szokiem. Co się zmieniło?
- Dzięki - mruknęła, nalewając wrzątek do szklanki. Kiedy jednak chwyciła ją i chciała podejść do stołu, palce znów odmówiły jej posłuszeństwa i naczynie spadło na ziemię.
- Uważaj trochę! Co się z tobą dzieje?!
„A jednak - pomyślała dziewczyna ponuro - nic się nic zmieniło”.
I tu się myliła.

Patryk zwijał się w łóżku, zaciskając palce na kołdrze. Środki przeciwbólowe przestawały działać i nieuchronnie powracał miażdżący, ostry ból całego ciała. Naprawdę nie wiedział, co o tym sądzić. To nie była grypa, choć przecież łamało go w kościach i paliły mięśnie. Wciąż było mu gorąco, ale nie miał wysokiej temperatury. W zasadzie nie chorował na nic. Tylko skąd wziął się ten ból?
Odwrócił się na drugi bok i napotkał zatroskane spojrzenie Gabrysi, która od dłuższej chwili przyglądała mu się, stojąc w drzwiach.
- Jak się czujesz? - spytała i postawiła na stoliku nocnym szklankę wody. Przysiadła na krawędzi łóżka.
- Nieźle, dzięki - skłamał, uśmiechając się. Co z tego, że trzeci dzień spędza w domu i nawet mama nie potrafi mu pomóc. Dała tylko jakieś proszki i nakazała, by leżał w łóżku.
- Jesteś pewien? Potem będziesz miał dużo przepisywania...
- Nie martw się, pożyczę zeszyty od Ani - usiadł, opierając się o ścianę. Przyglądał się małej przez chwalę.
- A ty? Zrobiłaś już lekcje?
Dziewczynka pokręciła beztrosko głową.
- Później.
Chwyciła jego rękę.
- Nie martw się, będzie dobrze - w jej cichym głosie zabrzmiała pewność siebie i optymizm.
Dotyk małej, ciepłej rączki przyniósł mu chwilową ulgę. Przez moment panowała cisza. Patryk przyglądał się siostrze z mimowolnym uśmiechem. Wyglądała uroczo. Zagryzł wargi, żeby powstrzymać krzyk, gdy przeszył go nowy sztylet bólu, od którego aż się wzdrygnął. Zacisnął palce na jej ręce, ale uspokoił się, kiedy poczuł, że przygląda mu się z lękiem, jakby się go przestraszyła.
- Dobra, przynieś to zadanie - odetchnął głęboko i parsknął śmiechem. - No dalej, ja wiecznie tu leżeć nie będę.
Wybiegła ze śmiechem z pokoju, w drzwiach omal się nie zderzając z opartym o framugę Danielem. Szatyn przyglądał się bratu bez słowa, ale z wyrzutem w oczach. Byli do siebie bardzo podobni - ten sam kolor oczu i włosów, takie same dołeczki w policzku, gdy się uśmiechali, jednak Daniel był prawie głowę od niego wyższy i bardziej barczysty w ramionach. No i chodził do drugiej liceum. I w przeciwieństwie do Patryka chciał, żeby ojciec wrócił do domu.

- A ty czasem nie masz za dobrze, mój drogi? - Iwona weszła do domu obładowana siatkami i z westchnieniem położyła je pod lodówką. Spoglądała na siedzącego na kanapie syna z troskliwym uśmiechem. - Jak się czujesz?
Wzruszył ramionami i odłożył trzymaną gazetę na koc, którym był okryty. Uśmiechnął się pod nosem i uniósł głowę.
- Gorączka nadal się utrzymuje, ale na razie nie boli mnie głowa.
- Zobaczymy wieczorem - mruknęła kobieta, ściągając płaszcz. Na jasnych kosmykach jej włosów połyskiwały krople deszczu. - Wypiłeś herbatę, wziąłeś leki?
- Tak, mamo. Spokojnie - uśmiechnął się z rozbawieniem. - Nic mi nie jest.
Pokręciła głową sceptycznie. Jeśli według niego niczym była utrzymująca się przez tydzień temperatura trzydziestu dziewięciu stopni, to ciekawe, czym by się przejął.
- Skoro tak twierdzisz...
Przyglądała mu się jeszcze chwilę, ale gdy wrócił do czytania, poszła na górę się przebrać. W drzwiach stanął wysoki mężczyzna w garniturze, z długimi ciemnymi włosami ociekającymi wodą.
- Jak tam, Przemek? - spytał pogodnie, kładąc torbę z laptopem na stole.
- W porządku, tato - chłopak uśmiechnął się pogodnie, znów odkładając gazetę na bok. Odrzucił koci podszedł do ojca. - Co tam w biurze?
- W porządku - mężczyzna odwzajemnił uśmiech i potargał synowi włosy. Miał kilkudniowy zarost i podkrążone, ciemne oczy, ale ciepły uśmiech rozjaśniał jego twarz. - Ubrałbyś się porządnie, a nie w tym dresie cały czas...
Chłopak roześmiał się. Nagle zadrżał z zimna, a jego uśmiech zbladł. To trwało zdecydowanie za długo. Tygodniowa gorączka była bardziej męcząca niż ciężka grypa.
- Wracaj do łóżka.
Przytaknął. Zasnął, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki.
Znowu był w tym miejscu. I byli tam inny. Ale zamiast wcześniejszej ekscytacji czuł strach. Propozycja wydawała się niezwykle kusząca, jednak... Jednak tym razem się wahał. I czuł, że jemu nie podoba się wahanie. Rozejrzał się z niepewnością. Powoli conocna zabawa ze snami przestawała go bawić. Bo za każdym razem kończyło się tak samo.

Obudził się z krzykiem.