niedziela, 26 maja 2013

Halloween

A zaczęło się, gdy na poniedziałkowej godzinie wychowawczej George - ich wychowawca, przezywany tak przez niemal bliźniacze podobieństwa do pewnego amerykańskiego aktora - napomknął, że na Dzień Chłopaka nie było dyskoteki, a on by sobie potańczył.
- To robimy zabawę na Halloween? - Magdalena przeczesała pal­cami swoje jasnobrązowe włosy, uniosła brwi w sceptycznym geście i zrobiła znudzoną minę.
- Z ust mi to wyjęłaś, kochanie! - zaszczebiotała Natalia, szeroko się uśmiechając.
- Nie nazywaj mnie tak - mruknęła Magda, posyłając Natalii wro­gie spojrzenie ku uciesze klasowego błazna, który zaraz zaczął ją prze­drzeźniać.
- Spokój - George nie musiał nawet podnosić głosu, żeby zaraz wszyscy zaniechali żartów: Mimo że był młody i niedoświadczony, po­trafił utrzymać na lekcjach porządek, co zazwyczaj bywało trudne, dla­tego że muzykę, której uczył, zawsze uczniowie traktowali jako przedmiot luźniejszy. Jakby tego było mało, po raz pierwszy otrzymał wychowaw­stwo - od razu rzucono go na głęboką wodę, dając mu uważaną za trudną klasę III „B”. Uczył ich już trzeci rok. I widział efekty.
- To może jeszcze wszyscy się poprzebierajmy za postacie z hor­rorów? - czarnowłosa Joanna posłała Natalii krytyczne spojrzenie i wy­krzywiła się. - Jesteśmy w trzeciej klasie!
Reszta klasy w ogólnym rozbawieniu przysłuchiwała się dyskusji. Część dość obojętnie, część z rosnącym zainteresowaniem. Wychowaw­ca zaliczał się do tej drugiej grupy. Zawsze intrygowała go Natalia, jej temperament i zwariowane pomysły. Z uśmieszkiem błądzącym na ustach stanął przy oknie i zaczął stukać palcami w parapet tym denerwującym nawykiem pianisty, który tak często ich irytował.
- No właśnie! - wykrzyknęła Natalia rozemocjonowanym głosem, ignorując spojrzenia pełne dezaprobaty. - Jak nie teraz, to kiedy?
Spojrzała wyczekująco na mężczyznę. Ten jak zwykle poczuł się nieswojo, zawsze uważał, że jej nieprzeniknione oczy mają w sobie coś nieludzkiego i trochę go to niepokoiło, a trochę intrygowało. Odchrząk­nął, poprawił purpurowy krawat i podszedł do biurka.
- W zasadzie... Czemu nie?
Wybuchła wrzawa.
- No dobrze... - Magda skapitulowała i wycelowała w Georga ołówkiem. - Ale pan też musi się przebrać.
Ponownie zrobiło się głośno. Pomysł był szalony i wzbudził wie­le kontrowersji. Przecież to nie USA, żeby bawić się Halloween! Ale III „B” słynęła z takich przedsięwzięć, więc w zasadzie nikt nie byłby zdziwiony. George zamrugał niepewnie i przeczesał palcami włosy. Wciąż potrafili go zaskoczyć. Ugiął się jednak pod twardym wzrokiem Natalii, jak robił zawsze, tylko nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Zgadzam się - westchnął teatralnie, choć w jego oczach pojawił się dziwmy błysk i odruchowo zerknął na zegarek. - Jesteście nieznośni. Wychodzić z klasy, koniec lekcji - pokręcił głową z niedowierzaniem i usiadł przy biurku, jakby dopiero teraz zdawał sobie sprawy, w co się wpakował.
Zadzwonił dzwonek.

Lawina ruszyła - najpierw powoli, potem coraz szybciej. Niewin­ne słowna zwiastowały początek końca. Tego dnia szkoła zmieniła się w nawiedzony zamek rodem z horroru. Wrażenia potęgowały rozsta­wione w korytarzach wydrążone, szczerzące się nienawistnie dynie ze świecami w środku. Uczniowie wykonali zadanie wzorowo - mundurki ustąpiły miejsca barwnym, przerażającym strojom. George również się przebrał, jak obiecał, i jako Dracula zajmował się rozgrzewaniem atmos­fery na parkiecie. Do głosu doszła jego druga natura - duże dziecko tłumione na co dzień przez krawat i garnitur. Wnętrze klasy zaraz wy­pełniły tańczące postaci, korowód bohaterów z bajek i filmów grozy. Były i wampiry, i duchy, topielica, mumia, kościotrupy i diabły, a nawet diablice. Zapłonęły świece. Mogli zaczynać.

Dochodziła dwudziesta pierwsza, gdy rezydencja Malinowskich rozbłysła światłem.
- Mówiłem, że ich nie będzie - oświadczył stłumionym przez czarno-czerwoną maskę Robert.
Zarumieniony anioł o srebrzystobiałych włosach zachichotał i ro­zejrzał się. Natalia jako jedyna wyłamała się i przebrała za pozytywną postać, i jak zwykle taka niesubordynacja uszła jej płazem. Za nią do środka weszła drżąca z zimna, ubrana w biel Ania - topielica - trzyma­jący ją za rękę Patryk - duch - oraz chłopak w masce w towarzystwie krótkowłosej wampirzycy. Tu miała rozpocząć się druga część zabawy, kameralna i mniej oficjalna. Mieli tylko przykazane, by o przyzwoitej porze poszli spać.
- Masz jakiś horror? - spytał Przemek, gdy rozlokowali się w sa­lonie, a torby zostały zaniesione do pokoi gościnnych na piętrze.
- Horror? Mam lepszy pomysł - Zuza uśmiechnęła się pomalo­wanymi, krwistoczerwonymi ustami i z zadowoleniem stwierdziła, że są zaintrygowani. - Wywołajmy ducha. Słuchajcie... - ciągnęła, nie chcąc dopuścić ich do głosu. - Dziś Halloween, w dodatku pełnia, jutro nie idziemy do szkoły. Zgódźcie się. Bo jak nie teraz, to kiedy? - uśmiech­nęła się łobuzersko, cytując słowa Natalii.
W ten sposób znaleźli się na podłodze przed kominkiem, w którym żarzyły się szczapy drewna, kucając w kółku z wielką świecą pośrodku. Panowała zupełna ciemność, jeśli nie liczyć lekkiego blasku ognia.
- Robiłaś to już kiedyś? - Ania spojrzała na Zuzę z powątpiewaniem. Na jej policzkach widniały jeszcze białe i fioletowo-niebieskie smugi, śla­dy po niezbyt starannie zmytym makijażu. Zuza zaśmiała się cicho i przy­klęknęła przy świecy, gestem nakazując reszcie, by zrobili to samo.
- To główny punkt tych wszystkich obozów, na które posyła mnie mama - zrobiła znudzoną minę i znów parsknęła śmiechem. Zaraz jed­nak opanowała się i spojrzała na siedzących obok z tajemniczym chłodem w oczach. - Ale musicie być poważni.
- Jasne - prychnął Robert. - To wariactwo.
- Oj, przestań - Natalia klepnęła go lekko w ramię z żartobliwym uśmiechem.
- No dobra...
- Usiądźcie „po turecku” i chwyćcie się za ręce.
Przemek wzniósł oczy do nieba i westchnął ukradkiem. Nie prze­padał za tego typu zabawami, ale w zasadzie co szkodzi trochę się powygłupiać? Ania z Patrykiem też chyba tak sądzili, bo uśmiechnęli się porozumiewawczo. Zapadła cisza.
- Wiecie, że mamy coś z głową - bąknął Robert pod nosem i na­tychmiast został skarcony surowym wzrokiem Zuzy, posłusznie więc umilkł.
Trzasnęła gałąź w kominku, wzniecając snop iskier. Ania wzdry­gnęła się i mocniej ścisnęła dłoń Patryka.
- Duchu, który potrzebujesz pomocy, przybądź do nas - zaczęła eterycznym głosem Zuza, wpatrując się w ogień.
- Raczej my potrzebujemy pomocy. Psychiatry - zauważyła zgryź­liwie Ania. - Nie podoba mi się to.
- Daj spokój, to tylko zabawa...
- Będziecie cicho czy nie? - zirytowała się Zuzanna.
Po chwili kontynuowała, zmrużonymi oczyma uporczywie wpa­trując się w płomyk świecy. Uczynili to samo i w ich oczach zapłonęło jego odbicie.
- Duchu, jeśli tu jesteś, daj nam jakiś znak.
Zrobiło się nienaturalnie cicho, jej słowa wymusiły na nich powagę.
- Czuliście to? - szepnęła zdezorientowana Natalia, rozglądając się. Sama nie była pewna, czy to jej się nie przyśniło. - Gdzieś jest otwarte okno?
Teraz ich także owionął lodowaty podmuch wiatru, który wziął się nie wiadomo skąd. Płomyk zadygotał, rzucając wokół mroczne cienie.
- To głupia zabawa - powiedziała cicho Ania, jednak jej głos do­chodził do niej jakby z daleka. Nie mogła oderwać wzroku od ognia, było w nim coś hipnotyzującego. „Boję się...”. Ale z jej zbielałych warg nie wydobył się żaden dźwięk. Poczuła, jak jej dłoń wyślizguje się z ręki Patryka i Zuzy. Miała wrażenie, że spada. Wszystko pochłonął mrok, jednak... Nie bała się. Nie było nic strasznego w tym spadaniu, wiedzia­ła, że siedzi na podłodze i było to nawet przyjemne, bo w jakiś irracjo­nalny sposób czuła się bezpieczna. Wszystko było nierealne i zamglone niczym sen. Nie miała oporów przed otwarciem oczu. W końcu, jeśli to był sen, nic nie mogło jej się stać.
Siedziała na prostym, drewnianym krześle w rozległym, białym pomieszczeniu, w którym nie znajdowało się nic prócz tych krzeseł, i wydawało się, że pokój nie ma ścian, nie ma końca niezwykła jasność.
Nie była sama. Wraz z nią, tworząc krąg, na krzesłach siedzieli Robert z Natalią, Patryk i Zuza z Przemkiem. Uśmiechali się z niedowierzaniem, podekscytowaniem, zaintrygowaniem, wpatrując się w nią wyczekująco. Ubrani byli w kompletne szkolne mundurki. Ania zorientowała się, że ona także. Co ciekawe, w rękach trzymali kremowe kartki, które lśniły jasnym blaskiem i to chyba one budziły ich zafascynowanie.
Zbliżył się do niej wysoki mężczyzna w czarnym garniturze i pod krawatem. Uśmiechał się do niej przyjaźnie, łagodnie i w jakiś sposób ją to onieśmieliło. Wstała nie pewna, co ma robić.
- Witaj - głos mężczyzny był cichy, tajemniczy, ale nie budził lęku. - Ania Kamińska, tak? - Zerknął w ciemną teczkę, a gdy pokiwała gło­wą, uśmiechnął się szerzej. - Twoi przyjaciele zapewniali mnie, że przybędziesz.
- Ale o co chodzi? - zmarszczyła brwi.
- Mam dla ciebie propozycję - oznajmił mężczyzna, przyglądając się dziewczynie kątem oka. - Ofertę, która obejmuje spełnienie twoich najskrytszych marzeń, tych, o których nikt nie wie. Chcę ci podarować niezwykły prezent
- Nie rozumiem...
Kiwnął głową, jakby był na to przygotowany, i położył jej ręce na ramionach. Zbliżył swoje usta do jej głowy, jego zarośnięty policzek połaskotał ją w ucho, i zaczął coś szeptać. Gdy skończył, na jej policzkach widniały rumieńce, a oczy lśniły. On był zadowolony z efektu swoich słów, bo uśmiechnął się kątem ust. Nie zwróciła uwagi na dziwny wyraz jego twarzy, który zaraz zniknął.
- No, zgódź się! - zawołała Natalia ze śmiechem. - To przecież tylko sen.
Ania pokiwała głową z entuzjazmem, który prawie nigdy nie gościł na jej twarzy.
Zignorowała jakiś natrętny głos w umyśle. Nie chciała go słuchać. Był taki rozsądny...
- To co mam zrobić?
Podał jej kartkę z wielkim nagłówkiem i wieczne pióro. Chwyciła ją lekko drżącą ręką i jeszcze raz odczytała gotyckie litery. Nie zastana­wiając się ani chwili, pewna, że mężczyzna cofnie propozycję, gdy będzie za długo zwlekać z podjęciem decyzji, uniosła rękę, by podpisać we wskazanym miejscu. Wtedy on niespodziewanie złapał ją za przedramię. Wzdrygnęła się. Miała wrażenie, że jego ręka jest lodowata, ale paliła ją jak ogień.
- Zaczekaj. To nie może być taki zwyczajny podpis.
Poczuła na palcu lekkie ukłucie. Zalśniła kropla krwi. Mężczyzna zanurzył w niej stalówkę.
- Zobacz, nie potrzebujemy atramentu - zaśmiał się ochryple i od­dał jej pióro. - Teraz podpisz.
Podpisała.
Miała niejasne przeczucie, że o czymś zapomniała, coś pominęła, ale radość była większa i zagłuszała wszystkie inne emocje. Nigdy się tak nie czuła - tak wolna, radosna, szczęśliwa i podekscytowana. I pozbawiona umiejętności racjonalnego myślenia. Najważniejsze było, że otrzymała prezent, o jakim marzyła.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej szeroko i znów poczuła dziwne ukłucie ni to niepokoju, ni niecierpliwości. Zdawało jej się, że pomiesz­czenie faluje i traci wyrazistość. Po chwili stało się zupełnie przejrzyste, a ona uświadomiła sobie, że szeroko otwartymi oczami wpatruje się w sufit pokoju gościnnego na piętrze rezydencji Malinowskich. Nie przy­pominała sobie, by myła się (była w piżamie) i kładła spać. W zasadzie nie pamiętała nic od chwili, gdy chwycili się za ręce, siedząc wokół świecy.
Podniosła się gwałtownie i natychmiast jęknęła. Jej głowę zalała ostra fala bólu, od którego poczuła mdłości. Przycisnęła dłonie do skro­ni, ale nie sądziła, by udało jej się powtórnie zasnąć. Ból był zbyt moc­ny. Chwiejąc się, zdołała wstać i zeszła do kuchni, zaciskając wargi. Nie wiedziała, gdzie Robert trzyma apteczkę, chciała tylko napić się wody.
W kuchni paliło się światło. O kuchenny blat opierała się Natalia, trzymając się za brzuch. Obok niej stał kubek z parującą zawartością.
- Co się stało? - szepnęła Ania, podchodząc do niej. Skrzywiła się, gdy do jej oczu dotarło światło lamp. Ból pulsował w rytm uderzeń serca i malował przed jej oczami czarne wzory, które zmieniały się jak w kalejdoskopie, ale zawsze pozostawały czarne.
- Chyba czymś się strułam. Nie mogę spać. Niedobrze mi - jęk­nęła Natalia, pochylając się. Była blada, a ręce jej drżały. Cała zresztą się trzęsła, jakby było jej zimno.
- Dziewczyny, czemu nie śpicie? - Na schodach pokazał się Robert, szczelnie owinięty szlafrokiem.
- Mnie boli głowa, a Natalii jest niedobrze. To w skrócie - wyja­śniła Ania słabo i usiadła ciężko na krześle. - A ty?
Skrzywił się i stanął obok.
- Nie wiem, tak jakoś... Wszystkie mięśnie mnie bolą. I gorąco mi jest - zmarszczył brwi.
- Gorąco? Tu jest chłodnia! - Natalia zaszczękała zębami i napiła się mięty.
- Kurde, ale miałem dziwny sen... - mruknął chłopak, usiadłszy obok. Na policzku odbiła mu się poduszka, oczy miał zaczerwienione.
- Ty też? - zdziwiła się Ania i zacisnęła zęby przed kolejną falą bólu. - Dziwna była ta noc.
Piętro wyżej obudzona Zuza wierciła się na łóżku, próbując zwal­czyć skurcz ręki. Patryk stał przy oknie, cały drżący i zaniepokojony, gdy czuł drobne ukłucia igieł na całym ciele, a Przemek z temperaturą czterdziestu stopni Celsjusza trząsł się jak w febrze. Dziwne wspomnienia przelatywały przez ich głowy z niesamowita prędkością i nie pozwalały się skupić. Resztki snu ulatywały w noc jak strzępy pajęczyny, a oni byli zagubieni w mglistych złudzeniach, że wszystko jest w porządku. W cią­gu jednej nocy zapanował w ich życiu kompletny chaos.
Rozpoczęła się przemiana.