piątek, 8 marca 2013

Cisza przed burzą

Wydarzenia opisane w tej historii są prawdziwe. Spisałem je jako jeden z ocalałych, żeby was przestrzec. Abyście nigdy nie popełnili tego błędu, co my. Imiona i miejsca zostały zmienione, bo gra się jeszcze nie skończyła. Nadal nie jest bezpiecznie. I chyba nigdy nie będzie.

***

Tego dnia lekcje dłużyły się jak nigdy - dochodziła druga i już tylko minuty dzieliły młodzież od upragnionego weekendu. Nauczyciel wydawał się być rozdrażniony, widząc piątkowe rozkojarzenie uczniów. Było ich dwadzieścia troje: czternaście dziewcząt i dziewięciu chłopców. Akademia im. Adama Mickiewicza znajdowała się w północnej części Zamkowego Wzgórza. Potężny, dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły, zbudowany w wiktoriańskim stylu, górował nad miasteczkiem. Na środku wyłożonego kamieniem dziedzińca, otoczonego purpurowymi kolumnami, znajdował się klomb z drzewami i fontanną, wokół której stały dębowe ławki. Do tej elitarnej szkoły uczęszczało ponad sześciuset uczniów. W klasie III „B” panował senny nastrój, tak bardzo niepodobny do powszechnej na przerwie euforii.
Siedząca w czwartym rzędzie po stronie okien Ania ziewnęła rozdzierająco, zakrywając usta dłonią. Wpatrywała się tępo w zeszyt, podpierając głowę dłonią. Nie tylko ona wyglądała na znudzoną. Tkwiąca w kolejnym rzędzie Natalia bawiła się włosami i wciąż zerkała za okna. Ani przyglądał się lekko uśmiechnięty Patryk. Ciemne, prawie czarne włosy co chwilę opadały mu na oczy, lecz Ania nie mogła go przekonać, by poszedł do fryzjera. Wreszcie zabrzmiał dzwonek, diametralnie zmieniając oblicze klasy. Senność zniknęła bez śladu, natychmiast zastąpiona radosnym ożywieniem. Ania jednym ruchem zgarnęła książki do niebieskiej torby i chwyciła podaną przez Patryka bluzę.
- Dzięki - powiedziała i uśmiechnęła się promiennie.
Wyszli z klasy prawie na końcu, trzymając się za ręce. Zeszli krętymi schodami, mijani przez rozwrzeszczany tłum pierwszo- i drugoklasistów, którzy jak najwcześniej chcieli opuścić budynek. Światło wpadające przez kolorowe witraże tworzyło na schodach płoche, wielobarwne wzory. Czyniły one szkołę bardziej przyjazną i w pewien sposób magiczną, Ania lubiła tu przebywać - w murach, które bardziej przypominały zamek aniżeli szkołę, lubiła się tu uczyć. Na opustoszałym już prawie dziedzińcu dołączyli do nich Zuza z Przemkiem i Robert z Natalią.
- Możemy iść? - rzuciła Natalia lekko zniecierpliwiona.
Skinęli z porozumiewawczymi uśmiechami. Awersja Natalii do szkoły była jej cechą charakterystyczną i po tylu latach znajomości wszyscy wiedzieli, że spędza ona w szkole tylko tyle czasu, ile musi. Na dłuższą metę, zważywszy na ilość naprawdę interesujących kółek zainteresowań, było to nawet zabawne - Natalia ignorowała je wszystkie i w żaden sposób nie próbowała rozwijać swoich hobby. Wyszli przez misternie zdobioną metalową bramę i ruszyli do swoich domów, pokonując pierwszych dwieście metrów razem. Na przedzie szli Natalia z Robertem, co chwila wybuchając śmiechem i żartując. On wciąż prawił jej komplementy, których dziewczyna nie brała na poważnie, mimo że czuła, iż blondyn się w niej zakocha). Ale Natalii podobało się, że o nią zabiega. W swojej próżności uważała, że może mieć każdego chłopaka, a Robert to, no cóż, zabawka, którą odłoży na półkę, gdy tylko się jej znudzi, tak, jak to robiła z innymi. W istocie, świadoma swoich atutów i wykorzystująca je na każdym kroku, stanowiła obiekt pożądania ponad jednej trzeciej uczniów Akademii. Jednak tych, którzy poznali ją bliżej, zrażał jej trudny, egoistyczny charakter. Robertowi to nie przeszkadzało. Jeszcze. W widoczny sposób był nią zauroczony, ignorując zaloty innych dziewcząt. Uśmiechnął się do niej niepewnie. W plisowanej spódniczce w barwach szkoły, białej koszuli i krawacie wyglądała uroczo jak bohaterka tych wszystkich amerykańskich love story, które z upodobaniem oglądała, zamiast skupić się na nauce.
- Chcesz, to poniosę ci plecak - zaproponował Robert. Nie sprzeciwiła się, unosząc lekko kąciki ust. - Wiesz, znalazłem fajny kawałek na pianino i gitarę - głos Przemka był podekscytowany, jednak z nutką zawahania.
- Tak? - Zuzannie zabłysły oczy. Chyba szykował się występ w duecie, a uwielbiała z nim grać, ich głosy wspaniale się dopełniały. Nie chciała nawet przyznać przed sobą, że kochała patrzeć na niego, gdy jego długie włosy opadały mu na twarz, a on trzymał swoją czarną gitarę i sprawnie zmieniał chwyty smukłymi palcami. Czasem łapał jej wzrok i wtedy jego usta rozciągały się w uśmiechu, a ona rumieniła się i spuszczała oczy na klawiaturę, jednak jej palce plątały się i gubiły melodię, i musieli zaczynać od nowa.
- Zwrotki solo na zmianę, refren na glosy.
- Brzmi intrygująco - zaśmiała się. - A jaki tytuł?
- Everything burns.
Otworzyła szeroko oczy.
- Wszystko płonie? Przerażasz mnie, piromanie. Ale to nie jest jedna z tych twoich „metalowych”...
Tym razem on się roześmiał, odrzucając głowę do tyłu.
- Nie, Zuziu, nie martw się - w jego oczach błyskały filuterne ogniki. - Na pewno ci się spodoba.
Patryk przyglądał się Ani ze zmarszczonym czołem.
- Jesteś dzisiaj jakaś przygaszona.
Uśmiechnęła się blada
- Zauważyłeś? - wbiła wzrok w ulicę przed sobą, czując nieznane jej dotąd ukłucie niepokoju, szybsze bicie serca.
- Nie sposób nie zauważyć - mruknął, jedną ręką odgarniając włosy z twarzy. - Prawne w ogóle się nie odzywasz. Wiem, że ogólnie jesteś małomówna, ale... Co się dzieje?
Chwilę nie odpowiadała, jakby zastanawiając się, co może mu powiedzieć.
- Martwię się o mamę - zaczęła w końcu, ściszając nieznacznie głos. - Coś przede mną ukrywa. Coś w związku z pracą, tak myślę. Nie pozwala mi wchodzić do swojego pokoju, nie lubi rozmawiać o laboratorium. Coś jest nie w porządku, czuję to - głos jej zadrżał. Patryk ścisnął uspokajająco jej dłoń.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął łagodnie. Potrzebowała tych słów, mimo że były banalne. - Kiedyś na pewno uda ci się z nią porozmawiać.
- Czasem... chciałabym wiedzieć, co siedzi w jej głowie - dodała cicho z pewnego rodzaju wstydem. Rzucił jej krótkie, zdziwione spojrzenia. To do niej nie pasowało - bezradny bunt i niecierpliwość. Milczał. Zwyczajnie brakło mu słów.
Zatrzymali się przed skrzyżowaniem ulicy Mickiewicza i Kwiatowej. Zuza z Natalią tu skręcały.
- To co, u mnie o siedemnastej? - upewnił się Robert, oplatając Natalię ramieniem. Ta zachichotała, pokrywając się rumieńcem. Była co prawda przyzwyczajona do jego ekscesów, ale te naturalne, spontaniczne odruchy wobec niej wciąż potrafiły ją zaskoczyć. Nie, żeby miała coś przeciwko.
- Rodziców nie ma i znów chcesz balować? - Przemek parsknął śmiechem, a nagły powiew wiatru potargał jego orzechowe włosy, które, jak ciągłe przypominał, były dłuższe od włosów Zuzi.
- Zróbmy maraton filmowy - zaproponowała Zuza, przestępując z nogi na nogę.
- No, właśnie. Przyjdziecie? - zaproponował Robert.
- Ja tak - Przemek skinął potakująco.
- Na mnie też możesz liczyć - Zuza uśmiechnęła się.
- Ania, Patryk, a wy?
Popatrzyli po sobie. W tym samym momencie uśmiechnęli się lekko i odwrócili wzrok.
- Dlaczego nie?
Była końcówka października - piękna, polska złota jesień. Wysoką, bo osiągającą nawet dwadzieścia sześć stopni temperaturą, natura chciała wynagrodzić pochmurny, deszczowy sierpień. Ale w lekko dusznym powietrzu czuć było zbliżającą się zmianę pogody. Widmo deszczy i burz zawisło nad miastem. Nad miastem wisiało coś jeszcze, coś znacznie gorszego niż woda i pioruny. Jednak oni jeszcze o tym nie wiedzieli.