Robert
stał chwilę przed wielkimi, dębowymi drzwiami, nim nacisnął dzwonek. Rozległo
się donośne bim-bam, słyszalne aż na dworze. Otworzyła mu młoda dziewczyna w
błękitnym fartuchu.
- Znów zapomniałem
kluczy - wyjaśnił, rozbawiony jej zdziwioną miną. Zosia była niewiele starsza
od niego, ale przewyższała go niemal o głowę.
Zatrudniona
przez panią Malinowską sprawdzała się i w roli sprzątaczki, i gospodyni
domowej. Z salonu, przytrzymując poły granatowego szlafroka, wyszła atrakcyjna
kobieta w białej maseczce na twarzy, która upodabniała ją do ducha.
- Dobrze,
że już jesteś. - Szybkim krokiem ruszyła w stronę Roberta. - Wraz z ojcem
niedługo wychodzimy i dobrze by było, gdybyś, jak wyjdziesz, tym razem zabrał
klucze.
Bezwiednie
skinął głową, obdarzając kobietę wyuczonym, pogodnym, ale pozbawionym
wesołości uśmiechem.
- Oczywiście,
mamo. Przyjdą do mnie przyjaciele - stanął przed nią prawie na baczność.
- Och, to
cudownie! - rozpromieniła się. - Ciągle zapominam, że mój synek już nie jest
dzieckiem. A ta twoja panna też będzie?
- Nie wiem - w
przeciwieństwie do niej nachmurzył się. - Idź, twoja stylistka cię woła - rzucił kwaśno,
unikając jej wzroku.
Spojrzała
na niego z zaskoczeniem. Nigdy się tak nie zachowywał. Zamiast jednak spytać,
co się stało, uśmiechnęła się słodko i zniknęła za drzwiami domowego salonu
wizażu.
Stojąca
przy stole w jadalni Zosia posłała mu współczujące spojrzenie.
- Przykro mi, że tak cię traktuje.
- Mi też -
mruknął. Nieufnie wpatrywał się w danie na talerzu. - Co to jest?
- Nie
potrafię wymówić nazwy. Zrobiłabym coś normalnego, ale wiesz, z jej
zamiłowaniem do egzotycznych dań, jesteś skazany na taką ekstrawagancję
- Nie... Chyba daruję sobie to... to coś.
- Dobrze
robisz - dziewczyna zniżyła głos. - Nie ma czego żałować.
Puścił do
niej oko.
- Nasza
mała tajemnica, co?
- No
jasne.
- Zamówię
pizzę - Robert uśmiechnął się łobuzersko, a Zosia wykonała gest parodiujący
salutowanie.
- Brawo.
Na wieczór zrobię coś normalnego, żebyście nie musieli „delektować się
wykwintnym smakiem sushi” - nakreśliła w powietrzu cudzysłów. Oboje się
roześmiali.
Tacie
prawnikowi Robert zawdzięczał ogromną willę z basenem w ogrodzie
zaprojektowanym przez jednego z lepszych specjalistów. Ale drogie sprzęty,
modne ubrania, sprzątaczki i gosposie nie potrafiły zastąpić mu
rodzicielskiego ciepła. Chciał, by ojciec był częściej w domu, i żeby mogli
grać w piłkę popołudniami, oglądać filmy sensacyjne wieczorem, a mama witała
go słowami „jak minął dzień, synku?”. By potrafiła uściskać go bez obawy, że
złamie sobie perfekcyjnie wymalowany paznokieć.
Natalia
rzuciła się na łóżko z westchnieniem ulgi.
- Nareszcie weekend - wymruczała w kremowe poduszki.
Myśl o dwóch dniach bez zadań domowych, kartkówek i odpytywań wprawiła ją w
doskonały humor. Stanęła przed lustrem opartym o ścianę i rozpuściła włosy.
Stwierdziła, że jej blada cera będzie świetnie kontrastować z czarnymi
kosmykami.
- Mamo,
chcę iść do fryzjera - zawołała, schodząc na dół.
- Co tymi
razem? - jej mama, Kamila, westchnęła, ściągając ogrodowe rękawiczki. Wrzuciła
je do zlewu i zerknęła na córkę krytycznie.
- Jak
myślisz, jak wyglądałabym jako brunetka? - okręciła się wokół własnej osi.
Długie, bo prawie do pasa jasne włosy zafalowały.
- Chyba
zwariowałaś - z kanapy podniósł się czterdziestoletni mężczyzna, marszcząc
krzaczaste brwi. - Chcesz się przefarbować? Masz piętnaście lat!
- No
właśnie. Tato, nie jestem dzieckiem - w jej rozdrażnionym głosie, zresztą nie
po raz pierwszy ostatnimi czasy, zadźwięczała buntownicza nuta. Nie uszło to
uwadze ojca, Adriana, który zmrużył oczy.
- Nie
zgadzam się.
- Ale...
Tato...!
- Koniec
dyskusji, moja droga - powiedział zimno, z kieszeni na piersi wyjmując paczkę
papierosów.
Natalia
zacisnęła dłonie w pięści.
- Świetnie
- warknęła i wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Nie usłyszała już ciężkiego
westchnienia taty ani słów wyrzutu mamy. Niewiele ją to obchodziło. Jej myśli
krążyły chaotycznie wokół jednego tematu: by pokazać rodzicom, że nie jest już
dzieckiem. Infantylne pragnienie, aby raz było tak, jak ona chce, przyćmiło
zdrowy rozsądek i szacunek do rodziców, promienny uśmiech zmieniając we
wściekły grymas. Wydęła wargi do swojego lustrzanego odbicia i przeciągnęła po
nich krwistoczerwonym błyszczykiem.
- Jeszcze
zobaczymy - mruknęła ze złością, odstawiając tubkę na blat biurka. Westchnęła i
ze zniecierpliwieniem zaczęła postukiwać palcami o parapet. Leniwie wyjrzała
przez okno. Liści było coraz mniej, targane gwałtownym wichrem gałęzie tarły o
szybę.
Mama
zawołała ją na obiad.
- Już idę!
- wykrzyknęła dziewczyna ze sztucznym entuzjazmem, przewracając oczyma. Gdy
schodziła do kuchni, po raz kolejny założyła zwyczajną, codzienną maskę, która
zasłoniła przesłodzony, złośliwy uśmiech, a dała jej twarz anioła.
Kiedy Ania
doszła do Wrzosowej, było kilka minut po trzeciej. Z przedszkola odebrała
czteroletniego Adama, dziś wyjątkowo spokojnego i małomównego. Mocno ściskał
rękę siostry, ale nie odpowiadał na pytania. Szedł powłócząc nogami i Ania
wyczuła, że coś jest nie w porządku. Z trudem wdrapał się na trzecie piętro
starej kamienicy, nie zwracając uwagi na zaniepokojone spojrzenia dziewczyny.
- Źle się
czujesz, mały? - spytała z troską, gdy pomagała mu zdjąć buciki.
Powoli pokręcił głową. Jego twarz miała odcień
niezdrowej bieli, na czole perliły się krople potu. Teraz zauważyła, że cały
się trząsł, mimo grubej, jesiennej kurtki. Położyła mu dłoń na czole i
zmarszczyła brwi. Niedobrze.
- Dobra,
Adaś, wskakuj do łóżka. Zaraz zrobię ci herbaty z cytryną i zmierzę
temperaturę.
Nawet nie
zdobył się na protest, mimo że robił się chory na sam widok termometru. Gdy
szukała czegoś przeciwgorączkowego w apteczce, dostrzegła leżący na stole
telefon. Po chwili wahania wystukała numer Patryka. Był po piętnastu minutach.
Nieźle
przestraszył go telefon Ani. Owszem, jego mama była pediatrą, ale aktualnie
nadal miała dyżur. Od razu spytał, ile mały pije. Odparła, że wypił już trzy szklanki
herbaty. Uśmiechnął się lekko i uspokoił ją. Zaraz też zaaplikował chłopcu
dawkę leku, który przyniósł ze sobą i zalecił Ani, by robiła mu zimne okłady.
Adaś już po chwili spał. Siedząca przy łóżku dziewczyna spojrzała na Patryka
niepewnie.
- Spokojnie
- położył jej dłoń na ramieniu. - Teraz już wszystko będzie dobrze.
Przyłożył
mu rękę do czoła i stwierdził, że rzeczywiście wydawało się chłodniejsze, a
policzki powoli przybierały normalny, różowy odcień.
- Ale
chyba z imprezy nici - pokręciła głową z żalem. - Nic mogę go zostawić w takim
stanie, mama wróci późno.
Chłopak przyglądał jej się chwilę, zerknął na śpiącego
Adama i wyciągając z kieszeni telefon, wyszedł z pokoju. Zapanowała senna
atmosfera. Ania bezmyślnie głaskała ramię śpiącego brata, opierając się o jego
łóżko. Patryk gdzieś zniknął. Może poszedł do Roberta? Chyba nie, na krześle
została jego bluza. Zresztą wspominał coś, że cytryny się skończyły i skoczy
kupić. Niebo przesłoniły ciemne, ciężkie chmury, pierwsze krople deszczu
rozbryzgiwały się na szybie. Mały poruszył się niespokojnie przez sen, jakby
podświadomie wyczuł zbliżającą się burzę. Kiedy Ania poprawiła mu kołdrę,
zabrzmiał dzwonek. Skrzywiła się. „Kogo niesie? Dobrze, że się nic obudził...”.
Otworzyła drzwi, gotowa zwymyślać przybysza. Jednak w drzwiach stali jej
roześmiani przyjaciele, z Patrykiem na czele.
- Nie
przyszła Ania na imprezę, to impreza przyszła do Ani - rzucił sentencjonalnie
Robert, pakując się do środka. Ania chwyciła klamkę ze zdezorientowaną miną.
- Ale...
- Myślisz,
że moglibyśmy bawić się bez ciebie? - Zuza objęła ją ramieniem i zaśmiała się
cicho. Jej oczy błyszczały, a policzki były zarumienione. Nigdy tak nie
wyglądała... Ania kalkulowała chwilę coś w myślach. Zagadka rozwiązała się,
gdy dostrzegła splecione palce jej i Przemka. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Och,
wejdźcie, przepraszam - ocknęła się z zamyślenia. - Co to jest? - wyjąkała,
szeroko otwierając oczy na widok tego, co przynieśli.
- Małe co
nieco - Natalia puściła jej oko i weszła do kuchni. Położyła wypchane
reklamówki na podłodze, to samo zrobili Robert z Patrykiem. - Dla nas i dla
Adasia. Podobno potrzebujesz cytryn - uśmiechnęła się ciepło.
- Jesteście
kochani - Ani zaszkliły się oczy, więc żeby to ukryć, odwróciła lekko głowę.
Poczuła dotyk dłoni na swoim ramieniu. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć,
kto to. Łagodny, kojący szept rozwiał jej wątpliwości.
- Pójdę
sprawdzić, co z małym.
Za oknem
rozszalała się gwałtowna burza - z rykiem grzmotów, błyskiem piorunów, z
siekącym, ostrym deszczem. Na dworze zapadła ciemność, ulicami ze wzgórza
spływały kaskady kotłującej się wody. Film się kończył. Po twarzy wtulonej w
Przemka Zuzy płynęły strumyki łez, ale on nic nie mówił. Ania też płakała,
przełykając łzy. Natalia również, jednak ona starał się to ukryć, zagryzając
wargi.
- Gdybym wiedział, że „Armageddon” tak na was zadziała,
wybrałbym coś innego - mruknął Robert, odwracając wzrok od ekranu. Jemu oczy
też zwilgotniały, gdy uświadomił sobie, że jego ojca nie stać na takie poświęcenie,
jak bohatera granego przez Bruce’a Willisa. Nie potrafił poświęcić godziny w
pracy dla kilku chwil spędzonych z synem, a co dopiero mówić o życiu.
- Mam tego
dość - rzuciła Natalia rozdrażnionym tonem i wstała. - I wszyscy żyli długo i
szczęśliwie? - wyszła, nie chcą dopuścić do tego, by ktoś zobaczył, jak płacze.
Nie chciała okazać swojej słabości. Była zbyt dumna.
Zuza rozejrzała się, czując, że Przemek przygląda się
jej z zaciekawieniem i troską. W miskach na stole leżały resztki chipsów i
paluszków, papierki po cukierkach walały się po podłodze, a obok
nierozpakowanej paczki ciastek stała na wpół opróżniona butelka coli. Gdy ekran
sczerniał, w nostalgiczną muzykę wdarł się przestraszony okrzyk.
- Aniu!
Dziewczyna
zerwała się z miejsca, po drodze otarła twarz ręką. Mimo że była spokojna, głos
drżał jej lekko.
- Już idę, mały.
Za nią jak
cień podążył Patryk, zgarniając ze stołu termometr i szklankę wody.
- Piękny
film, prawda? - spytała cicho Zuza sprzątając ze stołu.
- Pewnie -
przytaknął Robert. - Amerykanie mają talent do tworzenia niebanalnych
historii.
- A ja,
głupia, się tym wszystkim przejęłam - mruknęła ze złością Natalia, wiążąc włosy
w kitkę.
- Nie
tylko ty - Zuza uśmiechnęła się. - Mnie też trochę poniosło.
Śmiejąc
się, podeszła do okna. Po ciemnej szybie spływały krople deszczu
niby łzy, a szarpane wichrem liście odrywały się od gałązek i w zawrotnym
tempie szybowały wzdłuż ulicy.
- No, i to
by było na tyle, jeśli chodzi o polską, złotą jesień... - stwierdziła z żalem,
a rozdzierająca niebo srebrna błyskawica rozświetliła na moment trupim
blaskiem jej sylwetkę, jakby przypieczętowując te słowa.
- To było
ich ostatnie takie spotkanie, ostatni beztroski weekend. Potem działy się
niepokojące, tajemnicze rzeczy, które zmieniły ich samych oraz ich życie. I
nic już nie było takie jak dawniej. A zaczęło się, gdy...